20.04.2016

Pogadanka w sprawie leczenia


Za dwa tygodnie matura, a ja już nie mogę patrzeć na zbiory zadań z matmy. Wymyślam sobie różne zadania: czytam, sprzątam w swoim pokoju, „rozplanowuję” pracę… ostatnio zaczęłam nawet robić pranie, w końcu wszystko lepsze niż liczenie.

Stoję sobie w miejscu od kilku miesięcy i czekam, aż będę mogła ruszyć. Czas po maturze jawi się jako ten, w którym znowu będzie można żyć. Bo teraz niczego nie można robić, przecież matura zaraz. W zdawaniu matury najtrudniejsze jest czekanie na nią. Bardzo chciałam tę sprawę bagatelizować i nie dać się wciągnąć w ogólny popłoch, ale mi się nie udało. Od dwóch miesięcy mam objawy depresji i coraz mniej do powiedzenia. Przestałam czytać, pisać, dyskutować, interesować się- teraz liczę, arkusz za arkuszem, z rozszerzonej matmy to nawet na 60% daję radę, sukces. Śpię tyle co kot, bo jak nie śpię, to się uczę, a jak się nie uczę, to mam takie wyrzuty sumienia, że wolę spać. Albo prasować.

Do tego dochodzi dorastanie. Chodzi mi o przeżywanie tego momentu, w którym trzeba sobie uświadomić, że łatwo to już raczej nie będzie. Pewnie, życie jest wspaniałe i nie mogę się go całego doczekać, ale nadal zdarza mi się budzić w nocy i bardzo potrzebować kogokolwiek, kto pobyłby sobie razem ze mną ciepłym, żywym człowiekiem.

Tak sobie piszę, bo już nikt mnie za bardzo nie chce słuchać. Gadam przecież o tym wszystkim na lewo i prawo, a wiadomo, że wyolbrzymiam. Jutro zobaczę trochę słońca, trochę ludzi i mi przejdzie.

Czytam „Sektę egoistów” Schmitt’a, odpręża, nie wymaga za dużo.

Czekam na koniec maja i jakieś ciekawsze wyzwania.


La única diferencia entre un loco y yo, es que yo no estoy loco.

(Jedyna różnica pomiędzy szaleńcem a mną jest taka, że ja nie jestem szaleńcem.)

Salvador Dali

***

Trzeba przestać się nad sobą użalać i wziąć się do roboty. Zmiany najlepiej zaczynać od teraz i bezwzględnie.
(No i nie bierzcie sobie mnie za bardzo do serca, bo ja sobie Was do serca nie biorę)

Z poważaniem,
Szaleniec

4.04.2016

Golić czy nie golić?


Jak widać, znowu się przywitałam, zapowiedziałam, zrobiłam parapetówkę, a później pół roku ani widu ani słychu.

Powiem Wam, moi drodzy Czytelnicy, których chciałabym mieć, że chyba skończyły się moje problemy z natchnieniem. Nie wiem, czy na zawsze, ale podejrzewam, że przez najbliższe trzy lata nie powinnam mieć problemów. Zauważyłam niepokojącą zależność pomiędzy aktualnie miłościwie panującą nam partią, a moją potrzebą odgrywania roli Mickiewicza. Nie każdy musi lubić romantyzm, ale pomazania nie zmyję.

Mam ochotę powiedzieć Wam o wszystkim. O ułaskawieniu, o Trybunale, o aborcji… ale chce mi się już od tego rzygać. Domyślam się, że nie jestem w tym odczuciu osamotniona, więc odpuszczę.

Wydarzenia związanie z pogłoskami o zbliżaniu się ustawy antyaborcyjnej tchnęły we mnie feministycznego ducha. (Proszę nie kojarzyć tego z nieogolonymi nogami, tym razem nie o to chodzi.) Owa ustawa rzeczywiście ograniczyłaby zastosowanie praw człowieka w stosunku do kobiet. Ale jeszcze nie została wprowadzona.

W dzisiejszym świecie kobiety wciąż są dyskryminowane. Prawdopodobnie mężczyzn też nie szanuje się w niektórych kwestiach. Ogółem, kobieta i mężczyzna należą do rasy ludzkiej, więc nie ma co ich za bardzo rozgraniczać, a szanować trzeba i to i to. Ja jednak, jako dziewczyna, wypowiem się bardziej z damskiej perspektywy (a jak ktoś ma ochotę się oburzać, to proszę stanąć w kolejce).

Kiedy patrzę na dziewczyny w moim wieku to jest mi bardzo przykro. Jesteśmy wolne, mądre, piękne, młode, świat stoi otworem, nie ma granic… a dziewczyny wolą całe życie rozmawiać o tuszach do rzęs. Oczywiście, mascara to jest fajna sprawa. I fajnie, jak się dobrze wygląda. Ale fajnie też jest, jak się samodzielnie myśli i ma jakieś poglądy.

W sytuacji, w której chce się nam odbierać prawa (i nie mówię tylko o tabletce „po” czy zakazywaniu dokonywania aborcji, chodzi o ustrój totalitarny wprowadzany krok po kroku w Polsce) wypada chociaż stanąć po jakiejś stronie. A te młode i piękne dziewczyny mają to gdzieś. Wśród ludzi dyskutujących z rozdrażnieniem o aktualnych politycznych wydarzeniach spotykam tylko dojrzałe kobiety (i proszę się nie obrażać o wypominanie wieku, bo ja po prostu nie potrafię nazwać KOBIETAMI nas, osiemnastolatek, jeszcze nie zasłużyłyśmy). Dlaczego dziewczyny nie chcą się buntować? Cóż takiego się stało, że ich  już to wcale nie interesuje? Są zbyt wygodne, aby dać choć odrobinę wiary temu, co przepowiadają nam starsze i bardziej doświadczeni? Serio? Chcecie, żeby ktoś Wam kiedyś mówił, do czego nadajecie się jako kobiety? Czujecie, że Waszym powołaniem jest służenie tym mężczyznom, którzy jeszcze nie zorientowali się, że mycie naczyń to cenna umiejętność?

Czuję się samotna na tym codziennym polu walki i trochę mi wstyd za tę damską ignorancję.

Ale co tam, niech każdy sobie żyje, jak chce. I niech moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka. (to nie ja jestem taka mądra, tylko pewien francuski myśliciel)

Poza tym, że mam pretensje do wszystkich wokół, to jestem raczej pacyfistką.

Dzisiaj przeczytałam nareszcie „Dżumę” A.Camus’a. Warto było:

Człowiek to jest idea i idea mizerna od chwili, kiedy odwraca się od miłości.

Kończę cytatem jak za dawnych, dobrych czasów, których nikt nie pamięta.

Szaleniec się odmeldowuje i tym razem na pewno do zobaczenie niedługo, bo potrzebuję Dziennikowej terapii.

(Na koniec pragnę dodać, że czuję, że nie udało mi się ubrać w słowa wszystkiego, co mi leży na sercu, a niektóre rzeczy ujęłam nie do końca trafnie. Mimo to publikuję tekst, bo chcę się nim podzielić. Może w najbliższym czasie wprowadzę w nim jakieś zmiany, ale jak na razie chwała zapałowi, że o sobie przypomniał!)

24.09.2015

Witam!



Wracając dzisiaj ze szkoły kupiłam Focusa i przeczytałam artykuł o substancjach wspomagających działanie umysłu. Wg tego tekstu, przepis na idealny i nieszkodliwy stymulant to kawa+zielona herbata. Urzeczona prostotą przepisu i pchnięta do działania dostępnością produktów, wlałam w siebie kolejno podwójne espresso i pół litra mocnej zielonej herbaty z liści. Po zażyciu cudownej mieszanki włączyłam składankę Mozarta, zasiadłam do biurka i… jak nie zaczęłam myśleć! 

(Pragnę podkreślić, że kawy nie pijam często, więc mój organizm zdecydowanie zauważa obecność kofeiny) 

To myślenie przywiodło mnie tutaj, na Dziennik Szaleńca, który był już niegdyś pełen wpisów, przemyśleń, nawet komentarze się zdarzały, ale ostatecznie stał się miejscem, w którym pisałam głównie o tym, że nie piszę. 


Nie wiem, czy to stymulant z gazety, czy muza, ale coś mnie natchnęło!

Zdałam sobie sprawę z tego, iż ostatnimi czasy moje problemy zniknęły. Nie chcę zapeszać, ale znów wydaje mi się, że mam coś mądrego do powiedzenia, a to dobry znak! 
Dzisiaj daruję Ci poznawanie mej natury wieszcza, ale uprzedzam, że to ostatnia taka okazja!

Zostawiam Cię z przepisem na domowej roboty natchnienie (do receptury z Focusa koniecznie trzeba dodać trochę Mozarta) i moją Szaloną radościąnadziejąulgą.

Zapraszam do obserwowania, zabierania głosu i, przede wszystkim, podrzucania ciekawych inspiracji  i tematów do dyskusji.

Dziękuję za uwagę!